Wywiad z Karoliną Gruszecką

Karolinę w mediach społecznościowych obserwuję od dawna. Przyznam, że nie wiem od czego zaczęła się nasza wirtualna znajomość... Poza byciem "cichą obserwatorką" spotykam ją również na konferencjach dla dietetyków, a w listopadzie 2018 r. byłam uczestniczką jej autorskiego szkolenia ze stretchingu w Bydgoszczy.
To zaskakujące jak wiele nas łączy. Jesteśmy w tym samym wieku - jestem starsza od Karoliny zaledwie o miesiąc. Mamy małe córeczki, u których różnica wieku to 1,5 miesiąca. Obydwie mamy za sobą baletową przeszłość. Ukończyłyśmy studia na kierunku dietetyka oraz podyplomówkę z psychodietetyki. I co najważniejsze - mamy taką samą misję. Tutaj pozwolę sobie zacytować zdanie z książki Karoliny (o której pisałam tutaj): "Pragnę, aby Polacy byli zdrowsi, podchodzili bardziej świadomie do swojego życia i lepiej czuli się w swoim ciele".

Karolina Gruszecka
Magister dietetyki, absolwentka psychodietetyki, doktorantka w Collegium Medicum UMK, współwłaścicielka Elite Bydgoszcz (Centrum Dietetyki, Coachingu i Treningu Indywidualnego), autorka bestsellera "Psychodietetyka, czyli jak wyjść z błędnego koła odchudzania".
Często gości jako ekspert w programach telewizyjnych (m.in. Dzień dobry TVN, Pytanie na śniadanie). Prężnie działa w mediach i social mediach po to aby udowodnić kobietom, że mogą mieć efekty... bez konieczności przechodzenia na dietę.




Na początku chciałabym zahaczyć o Twoją przeszłość. Wiele lat spędziłaś w studiu baletowym. Jak sądzisz, czy miało to wpływ na to, że zainteresowałaś się kwestią żywienia i postanowiłaś kształcić się na kierunku dietetyka, a następnie również psychodietetyka?

Kiedy byłam małą dziewczynką balet kojarzył mi się z głównie z różowymi spódniczkami i włosami upiętymi w ciasny kok. Nie miałam pojęcia, że to tak ciężka praca! Jednak bynajmniej mnie to nie zniechęciło. W studiu baletowym spędziłam ponad 10 lat swojego życia. Ten okres miał duży wpływ na mój charakter. Na sali baletowej nauczyłam się ciężkiej pracy, dyscypliny i pokory.

Czasem coś nas zniechęca przez to, że jest trudne. Bardzo wymagające. Czasochłonne.

Ale… czas i tak upłynie :) A nabyte umiejętności, silny charakter, duma z siebie - pozostaje z nami na zawsze. Buduje pewność siebie i daje umiejętności, które przydadzą się nam w całym życiu, niezależnie gdzie nas ono pokieruje.

Czy balet miał wpływ na mój wybór kierunku studiów?

Nie bezpośrednio. Ale na pewno dał mi solidne podstawy wiedzy na temat ludzkiego ciała. Tak naprawdę zainteresowanie tematyką zdrowia dojrzewało we mnie latami. Za to przeszłość związana z tańcem (i to nie treningami dwa razy w tygodniu, a niemal codziennie) wzmocniła mój charakter - co na pewno przydało się w prowadzeniu firmy.

Skąd zainteresowanie (zamiłowanie?) do psychodietetyki? Czy uważasz, że połączenie kwestii żywieniowych z psyche człowieka to właściwa droga do sukcesu w zmianie swoich nawyków żywieniowych?

Przez lata pracy w gabinecie zauważyłam, że tak naprawdę większość pacjentów nie ma problemu z brakiem wiedzy na temat zdrowego odżywiania.

Ludzie wiedzą co jest zdrowe, a co nie.
Ale często nie potrafią tego wdrożyć w praktykę.

Ciężko im utrzymać motywację, mają problem z jedzeniem emocjonalnym, nie potrafią odpowiednio zarządzać stresem, podjadają, skaczą od diety do diety, od jednego specjalisty do drugiego – są w tzw. błędnym kole odchudzania.

Właśnie dlatego zaczęłam pracować z pacjentami “od strony głowy”.

Konsultacje psychodietetyczne pozwoliły mi na skuteczną pracę z pacjentem i osiągnięcie przez niego trwałego efektu.

Zawsze miałam w sobie misję. Nie każdy ma możliwość i środki finansowe na korzystanie z indywidualnych konsultacji ze specjalistą. Właśnie dlatego postanowiłam napisać książkę. Książkę, która zbiera powtarzające się problemy moich pacjentek i gotowe rozwiązania, które im pomogły wyjść z błędnego koła odchudzania.

Ciało i umysł są nieodłączne, także jeśli naszym celem jest poprawa sylwetki - nie powinniśmy zapominać o pracy nad głową.


Pomagasz swoim pacjentom już od wielu lat. Co, bazując na Twoim doświadczeniu jest najtrudniejsze w procesie zmiany i wdrażania nowych nawyków?

Mogłabym powiedzieć, że trudno jest zwalczyć nawyk podjadania.

Że trudno jest utrzymać motywację.

Że trudno jest radzić sobie ze stresem.

Ale po latach pracy z pacjentami, zwłaszcza jeśli mowa o kobietach, wiem, że najtrudniejszym obszarem do pracy jest… akceptacja siebie. Stanu, w którym się obecnie znajdujesz. Wtedy wdrażanie zmian jest prostsze.

W zakresie zwiększania akceptacji siebie psychodietetyk również może pomóc.

Nikt się z tym nie rodzi. To obszar do pracy.

I ja również pracowałam nad tym wiele lat. Zaczęłam analizować myśli, które pojawiały się w mojej głowie. Taka samoobserwacja była pierwszym etapem. Kolejnym była - zmiana myślenia. Zamiast: „nie uda mi się”; „to nie dla mnie”, „wolę nie próbować, bo na pewno polegnę” - zaczęłam mówić do siebie „dam radę”, „zasługuje na to”, „jak nie spróbuje to się nie dowiem”.

Wiem, że w świecie kultu szczupłej sylwetki i idealności akceptacja siebie nie jest łatwa. Sama walczę z obrazem perfekcyjności obecnym w mediach społecznościowych, bo wiem, że kobiety nieustannie się porównują do tego co widzą na Facebooku czy Instagramie.

Pierwszy z brzegu przykład to moje odważne zdjęcie. To słynne, z fałdką na brzuchu gdy siedzę. Chciałam wstawić ten post - wiedziałam, że może wpłynąć na myślenie wielu kobiet. Czy bałam się? Oczywiście, że tak. Ale w życiu wyznaję zasadę : Bój się i działaj. Pamiętam jak drżały mi ręce, zanim wcisnęłam enter. Zastanawiałam się wtedy: ,,Ale co ludzie powiedzą- ,Pani dietetyk, a ma fałdkę na brzuchu jak usiądzie?’’

Hmmm… Czy to istotne?

Czuję się świetną specjalistką w swojej dziedzinie nie przez to jak wygląda moje ciało.

A przez to, że pomogłam SETKOM pacjentów wyjść z błędnego koła odchudzania.

Przez myśl nie przeszło mi odchudzanie, a 5 dni po porodzie miałam wagę jak przed ciążą. Można by pomyśleć:
Pora wstawić fotkę na insta i pochwalić się formą!

Ja tego nie zrobiłam - bo PO CO?

Jeszcze inne kobiety zaczną się porównywać, a przecież każda z nas ma inną historię, inaczej przechodzi ciążę itp.  Dlatego wolałam pochwalić się moją cudowną córeczką.

Oczywiście - podziwiałam bardzo swoje ciało. Ale przede wszystkim za to jak się zmieniało przez 9mscy i, że…dało życie.

Czy mam problem z tym, że ktoś wstawia zdjęcia tylko w makijażu, z filtrami, ciałem ,w napince’? Ani trochę. Sama też wstawiam zdjęcia jak jestem wymalowana i wystrojona. Czuję się piękna niezależnie od tego jak aktualnie wyglądam. Jasne, wolę jak na mojej twarzy nie ma pryszcza, ale jak się pojawi to nie jest koniec świata;)

W wielu dziedzinach jestem beznadziejna. Większość roślin usycha pod moją ręką, średnio parkuję, strasznie fałszuję, nie ogarniam najprostszych obliczeń, mdleję na słowo statystyka (jak ja skończę ten doktorat?:P), podpisuję się jak przedszkolak i daleko mi do perfekcyjnej Pani domu.

I co? I nic. Nie muszę być dobra we wszystkim.

Wystarczy mi, że czuję się specjalistką w swojej psychodietetyce. Nie uzależniam akceptacji siebie od tego jak wyglądam. Czuję się WYJĄTKOWA przez mój uśmiech, empatię, pracowitość, szczerość (nieraz zbyt dosadną), ambicję, wiedzę (a zwłaszcza rzadki dar do przekazywania jej w przystępny sposób i konkretnie), cierpliwość, odwagę oraz dystans do siebie. Doskonale trafiam z prezentami dla bliskich, jestem w stanie ugotować pyszny obiad z resztek, szybko się uczę, robię ładne zdjęcia, mam tysiąc pomysłów na minutę, świetnie czuję rytm, potrafię szybko wybaczać.

Po co to poruszam ten temat?

Po to aby kobiety przestały koncentrować się tylko na swoim wyglądzie. I zaczęły doceniać za wszystkie rzeczy niezwiązane z ciałem.

Nie musisz siebie kochać. Wiem, że to bardzo trudne. Ale warto abyś siebie akceptowała. Wtedy zdecydowanie łatwiej pracować nad sobą. Odżywiać się zdrowo i ćwiczyć, ale nie z nienawiści - a z miłości do swojego ciała.



Wyznaczanie celów nie jest proste. Mam wrażenie, że większość z nas uważa, że jeśli wyznacza sobie jakiś cel to musi on być z efektem „wow!”, zauważalnym dla innych (coś na zasadzie: Jeśli już chcę się odchudzać to zrzucę nie skromne 5 kg, a od razu 15 kg, tak żeby z rozmiaru L wskoczyć w S). Stawiamy sobie ambitne cele, które na starcie wydają się być trudne do zrealizowania. Jak przekonujesz swoich pacjentów do zmiany tych dużych i ambitnych celów na mniejsze i cierpliwe zaliczanie ich krok po kroku?

W takim przypadku opowiadam swoją anegdotę o sprzątaniu. Często nazywam samą siebie #leniwąPaniądomu . Dlaczego? Bo czyszczenie mieszkania nie należy do moich ulubionych obowiązków. Tak naprawdę nie znoszę tego robić ;)

I życie nauczyło mnie, że zbyt ambitne cele - przynoszą efekt odwrotny od zamierzonego. Jak postanawiałam sobie ,Dzisiaj sobota, czas posprzątać całe mieszkanie’ to… robiłam wszystko aby się za to nie zabierać. Nagle trzeba było zrobić zakupy, napisać zaległy artykuł, pojechać do babci w odwiedziny, przeczytać kolejny rozdział książki. Mój mózg podpowiadał wiele pomysłów na to w jaki sposób mogę inaczej spędzić czas.

Wizja sprzątania CAŁEGO MIESZKANIA działała dla mnie demotywująco. I ciągle odwlekałam rozpoczęcie tego procesu. A jak już zaczęłam i spędziłam np. 40 minut na sprzątaniu, nie widząc dużych efektów - tym bardziej się zniechęcałam.

Co zrobiłam? Postanowiłam rozłożyć sobie to na mniejsze etapy. I mówiłam sobie. Ok, to dzisiaj posprzątam szafkę od butów.

To zaledwie 10 minut roboty, więc zawsze miałam siłę i energię to zrobić. A jak już szafka była posprzątana, ja stałam i podziwiałam efekty swojej pracy :D Byłam z siebie dumna i… nabrałam ochoty na więcej! Powiedziałam sobie: No dobra, to jak mi tak pięknie idzie, to teraz może jeszcze umyję piekarnik. Po wykonaniu tej czynności byłam podwójnie dumna z siebie - w końcu zrealizowałam więcej niż 100% swojego planu :) I o to właśnie chodzi!

Zbyt ambitny cel tak naprawdę może Cię tylko zniechęcić. Ok, na początku to zadziała. Ale jak z czasem pomimo starań waga nie będzie szła już w dół, Twoja motywacja spadnie do poziomu 0.

Dlatego jeśli nie ćwiczyłeś/aś do tej pory w ogóle - postanowienie czterech godzinnych treningów w tygodniu może być trudne do realizacji. Dlatego załóż sobie mniej ambitny plan. Np. 2 treningi w tygodniu po 15 minut.

Jak często powtarzam: 15 minut treningu to więcej niż 0 minut treningu.

Ale naprawdę tak mało? Tak. Na kwadrans treningu zawsze znajdziesz siłę. A często okaże się, że… zapragniesz więcej! A jak zrobisz ponad 100% planu poczujesz prawdziwą dumę. I to napędzi Cię do kolejnych treningów, z czasem coraz dłuższych.

Pamiętaj: Mniej znaczy więcej.


Znam osoby, które są na permanentnej diecie. Ciągle niezadowolone z siebie, swoich efektów, odmawiające sobie różnych rzeczy. Zaczynają na wysokim poziomie motywacji, który w miarę upływu czasu słabnie. Czy sądzisz, że motywacja to główny wskaźnik do osiągnięcia sukcesu?

Motywacja to trochę przeżytek. Kiedy plan jest dobrze dobrany do naszego stylu życia i możliwości - wtedy do jego realizacji nie ma potrzeby się specjalnie motywować. Kiedy wyeliminujemy myślenie dychotomiczne (czyli tzw. Wszystko albo nic) - nasze życie przestanie się dzielić na okres ,FIT’ i okres ,karnawału’, gdzie puszczają wszelkie hamulce.

Sama kiedyś byłam na diecie. I nieustannie kumulowałam w swojej głowie napięcie. Jakby w życiu było niewystarczająco dużo stresu… Wielokrotnie po każdym ,popełnionym' odstępstwie żywieniowym mówiłam sobie:

- jestem BEZNADZIEJNA, po raz kolejny uległam pokusie

- MUSZĘ zrobić zaraz trening, bo inaczej przytyję

- od teraz do końca (…) NIE TKNĘ czekolady

- aby mieć efekty muszę CAŁE ŻYCIE przestrzegać diety

- od jutra muszę znowu ZACZĄĆ OD NOWA

Im więcej w mojej głowie było zakazów tym bardziej miałam ochotę na wszystko co ,niedozwolone’. W końcu zauważyłam, że ten tok myślenia i postępowania nie służy ani mojej sylwetce, ani mojemu zdrowiu (również umysłowemu).

Postanowiłam trochę… zluzować.

I co? To była jedna z najlepszych decyzji w moim życiu. Nie mam obecnie produktu, którego bym sobie zakazała czy powiedziała ,tego już nigdy nie zjem’. Postępuję według zasady 90/10. Na czym ona polega? 90% mojej diety stanowi zdrowe odżywianie, natomiast 10% zostawiam na drobne przyjemności.

Jak to obliczyć? 4 posiłki dziennie to 28 posiłków w ciągu tygodnia. W weekendy czasem o jeden więcej, więc łącznie 30 posiłków. Stąd 10% z tego to 3 posiłki tygodniowo, w których może znaleźć się coś ,spoza' codziennego FIT repertuaru. Oczywiście na tyle, na ile pozwala nam stan zdrowia.

Zasada 90/10 sprawdza się u mnie doskonale. Co ciekawe - od kiedy przestałam sobie zabraniać mam…zdecydowanie mniejszą ochotę na rzeczy spoza ,zdrowej listy”.

Na początku nie było mi łatwo zjeść coś ,mniej dietetycznego' bez wyrzutów sumienia. Ale cały czas przekonywałam sama siebie: ''Gruszecka zluzuj trochę! Świat nie kręci się tylko wokół diety. Przecież jedząc na co dzień niezdrowo po wypiciu zielonego smoothie nie staniemy się nagle FIT. Tak samo gdy nasza dieta w 90% opiera się na zdrowych produktach, po jednym wyjściu na pizzę świat się nie zawali.’'

I tym kluczem do sukcesu jest właśnie… równowaga. Natomiast nieustanne odmawianie sobie wszystkich przyjemności prowadzi nas tylko do błędnego koła odchudzania.


W swojej książce przyznajesz, że przeszłaś przez etap ortoreksji (ortoreksja - obsesja na punkcie zdrowej żywności). Na szczęście masz to już za sobą. Ile teraz czasu poświęcasz na planowaniu jedzenia dla siebie i swojej rodziny bądź ogólnie na myśleniu o jedzeniu w kontekście swojego zdrowia?

Nie poświęcam na to wiele czasu, jestem zwolenniczką minimalistycznej kuchni. I szybkich przepisów, co widać doskonale na moim instagramie ;) Najwięcej czasu zajmuje mi wypisanie listy zakupów (wtedy łatwiej kupić tylko to co się potrzebuje, a nie tak jak podczas wizyty w Ikei), a potem idzie już szybko. Ostatnio wyzwaniem dla mnie było rozszerzanie diety mojej córeczki. Ale dzięki metodzie BLW Nela je niemal wszystko to samo co my, także nie muszę gotować dwóch różnych obiadów.

Ale nie zapomnę jak było jeszcze kilka lat temu.

Kiedyś nieustannie myślałam o jedzeniu.

Jeszcze w trakcie jedzenia obiadu już planowałam co i o której godzinie zjem na podwieczorek lub kolację. Unikałam zbyt częstych spotkań, aby nie wypaść z rytmu mojej diety. Podczas kolacji ze znajomymi nie potrafiłam być ,tu i teraz’ - moje myśli często krążyły wokół jedzenia znajdującego się na stole. Na szczęście mam to już za sobą, o czym opowiadałam w książce.

I jakie to jest uwalniające gdy przestaje się nieustannie myśleć o jedzeniu. Można ten czas przeznaczyć znacznie efektywniej - na analizowanie swoich uczuć, czerpanie przyjemności z bycia tu i teraz czy cieszenie się z małych rzeczy. Kiedyś byłam niewolnikiem systemu ,jedz 5 posiłków dziennie co trzy godziny’.

Oczywiście jeśli ta rada sprawdza się u Ciebie, służy Ci, dzięki niej jesteś w rytmie, masz efekty, na których Ci zależy i nie musisz nieustannie myśleć o jedzeniu to mam prośbę - nic nie zmieniaj. Jednak jeśli ta zasada nie sprawdza się u Ciebie, nie przynosi efektów, sprawia, że Twoje myśli cały czas krążą wokół jedzenia - przestań się męczyć.

To normalne, że w zależności od wielu czynników (np. poziomu aktywności fizycznej, ilości snu czy fazy cyklu menstruacyjnego) możemy mieć różny apetyt. Sama nieraz mam ochotę na 3 posiłki w ciągu dnia, a czasem na 6. I nie zabraniam sobie tego. Ufam sygnałom, które daje mi ciało. Doskonałym nauczycielem są dla mnie dzieci. A dokładniej ich wsłuchiwanie się w potrzeby organizmu. Oczywiście mowa o dzieciach, u których 90% diety nie stanowią słodycze. Są dni, w których maluchy nie mają apetytu, a są dni, w których jedzą co godzinę i ciągle im mało. To zupełnie naturalne.

Dlatego zacznij wsłuchiwać się w sygnały swojego organizmu.

Zacznij sobie ufać.

Nie musisz planować co zjesz o jakiej godzinie. Jedz jak odczuwasz głód. Nie jedz, gdy nie jesteś głodna. Nawet gdy wybije ,ta godzina’. Tylko tyle i aż tyle.

Wiem, że obrazowe przykłady działają na wyobraźnie. Dlatego zadam Ci pytanie. Czy każdego dnia, gdy wstajesz rano planujesz : ,,Hmmm… dzisiaj siku zrobię o godzinie 9, 12, 15, 18 i 21.’’ ? :)

Głód również należy do potrzeb fizjologicznych.

Także, więcej intuicji, a mniej planowania.

Panująca pandemia wpłynęła na nas wszystkich, na różne płaszczyzny naszego życia, także te żywieniowe. Możliwe, że niektórzy „wytoczą” się ze swoich domów, gdyż lodówka i szufladki z łakociami całymi dniami stoją dla nich otworem. Ja, co muszę szczerze przyznać początkowo miałam duże obawy w zupełnie drugą stronę. Nie zaopatrywałam się na zapas, kiedy część społeczeństwa „wymiatała” wszystko z półek i co mnie samą zaskoczyło to właśnie to, że można powiedzieć dość obsesyjnie zaczęłam myśleć o jedzeniu jako o czymś czego może mi zabraknąć. Na szczęście szybko mi to przeszło, ale skłoniło do jeszcze lepszego planowania posiłków dla mojej rodziny (które i tak było już na zadowalającym mnie poziomie) - harmonogram posiłków na cały tydzień, jedne zakupy z ewentualną koniecznością dokupienia warzyw lub owoców na pobliskim straganie, mrożenie itp.
Czy jesteś zwolenniczką takiego planowania posiłków z wyprzedzeniem? Jeśli tak, jakie ma to według Ciebie zalety?


Przyznam się, że nie planuję swoich posiłków. Ale to dlatego, że znam siebie. I jestem w stanie ugotować coś z niemal niczego ;) Jednak wieloletnia praktyka w gabinecie pokazała mi, że planowanie sprawdza się u wielu pacjentów. Dla osób, które nie mają wiele czasu na gotowanie, a nie chcą jeść przez 2-3 dni tego samego obiadu polecam… planowanie zakładkowe. Na czym to polega? Każdy posiłek (za każdym razem inny) powielasz przez dwa dni.

Czyli w poniedziałek i wtorek jesz to samo na pierwsze śniadanie. Np. są to muffiny jajeczne z fetą i pomidorami suszonymi, które bez problemu odgrzejesz następnego dnia.

Następnie we wtorek i środę jesz to samo drugie śniadanie. Np. kaszę jaglaną z mlekiem kokosowym, truskawkami i orzechami nerkowca.

W środę i czwartek jesz ten sam obiad. W czwartek i piątek jesz taką samą kolację itp.

Dzięki planowaniu zakładkowemu łatwiej się zorganizować i być w rytmie zdrowego odżywiania. Można oszczędzić czas, a do tego… nie mieć poczucia, że ciągle się je ten sam obiad ;)


Właśnie skończyłaś 30 lat. Czego chciałabyś żeby Ci życzyć? ☺

Łatwiej mi powiedzieć za jakimi życzeniami nie przepadam ;)

Nie lubię jak ktoś mi życzy ,,Nie zmieniaj się’’. Bo jedyną pewną rzeczą w życiu jest... zmiana. A dla mnie zmiana oznacza rozwój, wyzwanie, pójście do przodu. Choć bywa trudna, przynosi dobre rzeczy. Właściwe.

I nie byłoby mnie tu gdzie jestem gdybym się nie ,zmieniała’ :)

A czego życzyć? Na pewno zdrowia. Tego nigdy zbyt wiele. No i nie pogardziłabym przespanymi nockami u boku mojej Nelci;)

W takim razie życzę Ci dokładnie tego wszystkiego! A co do Neli... - co prawda jest już prawie identyczna jak Ty 😉, ale życzę Ci więcej podobieństwa do Ciebie (kto obserwuje Karolinę ten wie o czym piszę) 😜.
Dziękuję Ci za rozmowę. 💗